Nie będzie to opis jak do tej pory jakiejś prototypowej maszyny, ale ciekawego (prawdopodobnie) zjawiska. Wciąż nie wytłumaczono tego zjawiska. Podczas II wojny światowej żołnierze, marynarze i lotnicy alianccy zauważali świetliste kule na niebie. Pierwszy znany raport o "dziwnych światłach na niebie" pochodzi z września 1941 roku od załogi polskiego transatlantyku SS Pułaski, który pełnił w czasie wojny służbę jako transportowiec dla wojska. W czasie rejsu z Dakaru do Suezu
marynarz wachtowy Doroba dostrzegł w nocy kulę zielonkawego światła o
rozmiarach połowy tarczy księżyca, utrzymującą się nieco na skos od
dziobu i wyraźnie towarzyszącą statkowi. Brytyjski oficer łącznikowy,
który wraz z Polakami przez ponad godzinę obserwował zjawisko,
poinformował o tym wywiad wojskowy Security Service, dodając, że na koniec "obiekt" skręcił gwałtownie i oddalił się z ogromną szybkością. Z biegiem czasu przybywało wojennych doniesień o tajemniczych światłach, a lotnicy amerykańscy nadali im miano "foo fighter". Największą zbiorową obserwację odnotowano wczesnym rankiem 25 lutego 1942 roku – nad Los Angeles pojawił się świecący obiekt wielkości (jak podawała miejscowa prasa) sterowca, który wolno przeleciał nad wybrzeżem od Santa Monica do Long Beach.
W tym czasie artyleria przeciwlotnicza wystrzeliła w jego stronę kilka
tysięcy pocisków. "Obiekt" – doleciawszy do Signal Hill – skręcił
najpierw w głąb lądu, a następnie zawrócił i zniknął nad oceanem.
Zjawisko to – obserwowane przez tysiące mieszkańców Los Angeles – nigdy nie zostało wyjaśnione. Wydarzenie to nazwane zostało Nalotem na Zachodnie wybrzeże lub Bitwą o Los Angeles. 28 lutego 1942, tuż przed rozpoczęciem bitwy na Morzu Jawajskim z pokładu ciężkiego krążownika amerykańskiego USS "Houston"
dostrzeżono znaczną ilość żółtawych rozbłysków, które oświetlały morze
na wiele mil wokół. Nie wiadomo, jak długo trwało to zjawisko, bowiem
krążownik wszedł zaraz do bitwy i otrzymał kilka trafień pociskami
japońskimi, więc nikt na pokładzie nie śledził już zjawiska. O godz. 10 rano 12 sierpnia 1942, podczas walk o Guadalcanal
amerykańscy żołnierze bazujący na wyspie Tulagi ogłosili alarm
przeciwlotniczy, bowiem dostrzegli około 150 świateł, w grupach od 10 do
12, przesuwających się nad wyspą. Żołnierze byli przekonani, że mają do
czynienia z bombardowaniem, ale nic takiego nie nastąpiło. Według
raportu wywiadu wojskowego żołnierze twierdzili, że obiekty wyglądały
jak metaliczne spłaszczone kule, lekko chwiejące się w locie i
poruszające się szybciej niż ówczesne samoloty. Podobne niewyjaśnione zjawiska obserwowane były na innych obszarach działań wojennych, także w Europie. W marcu 1945 magazyn "Times" donosił: "Jeśli
nie mamy do czynienia z mistyfikacją lub złudzeniem optycznym, to nasi
piloci z pewnością mieli do czynienia z najdziwniejszą tajną bronią
wroga, jaką kiedykolwiek napotkali. W ubiegłym tygodniu stacjonujący we
Francji piloci dywizjonu nocnych myśliwców złożyli relację z całego
ciągu dziwnych spotkań z kulami ognia, które od miesiąca towarzyszą im w
lotach nad Niemcami. Nikt z nich nie był w stanie powiedzieć czego –
jego zdaniem – owe kule ognia chciały dokonać. Piloci są zdania, że to
nowa broń psychologiczna Niemców. Zgodnie z ich relacjami światła
trzymały się bardzo blisko ich maszyn i towarzyszyły im na odcinku wielu
mil, by w końcu przyspieszyć i zniknąć." Wszystkie doniesienia były drobiazgowo badane przez wywiady wojskowe
i w większości zostały utajniane. Lotnikom (którzy byli świadkami
największej ilości spotkań) wręcz zakazano rozpowiadania o tym poza
własnym gronem. Temat jest bardzo ciekawy i polecam przeczytanie kilku artykułów na ten temat. Być może w przyszłości okaże się, że to tajna nazistowska broń ;] Zamieszczam kilka zdjęć tego "zjawiska". Pewnie część z nich to fotomontaże, ale nigdy nie wiadomo ;]
Tylko tyle zdjęć znalazłem.
Następny post będzie o czymś naprawdę grubym...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz